Baśń o Królewiczu, który uciekł na księżyc
Dawno temu, żył pewien Królewicz, o lśniących włosach i przenikliwych oczach, który ponad wszystko kochał poznawać nowe miejsca. Bał się jednak bardzo o to, że podczas podróży po niebezpiecznych krainach może stać mu się krzywda. Zamieszkał więc we wspaniałym zamku, który zaczarowano w taki sposób, że sam potrafił wędrować z miejsca na miejsce. Dzięki temu Królewicz mógł bezpiecznie przemierzać nieznane krainy, podziwiając świat zza bezpiecznych murów.
Królewicz całe dnie spędzał wyglądając przez okna najwyższej wieży swojego zamku, oglądając nowe miejsca, przez które się przetaczał. Przez ten czas widywał cuda i dziwy o jakich dziś nikomu się nie śniło. W końcu Zamek dotarł do niewielkiego, choć niezwykle urodziwego królestwa. Jego mieszkańcy mocno zaintrygowali Królewicza. Byli bowiem wolni i mogli podróżować tam gdzie mieli ochotę. Na ich widok, Królewicz zrozumiał, że wcale nie jest panem swojego zamku, lecz więźniem zamkniętym w złotej klatce. Zamek podróżował tylko tam gdzie sam zadecydował, nie pytając Królewicza o zgodę, i nie słuchając jego próśb i rozkazów. Królewicz zdecydował więc, że najwyższa pora aby uciec z zaczarowanego zamku. Ten jednak nie chciał go wypuścić. Na szczęście Królewicz nauczył się wiele podczas ich wspólnej podróży i postanowił poczekać aż nadarzy się właściwa okazja.
Aż w końcu nadszedł dzień, w których u bram zamku stanął Podróżnik, który przebył wiele mil by odnaleźć tajemniczy Zamek. Królewicz zaprosił go do środka i zorganizował wielką ucztę, na cześć nieoczekiwanego gościa. Jako, że ubiór Podróżnika był zniszczony i podarty, Królewicz zaoferował mu jeden ze swoich najwyśmienitszych strojów. Później zasiedli razem do stołu i razem jedli opowiadając sobie historie ze swych wojaży, aż Podróżnika zmógł sen. Królewicz zaoferował mu swoje własne łóżko, by ten mógł wyspać się po długiej drodze. Wdzięczny Podróżnik ucałował Królewicza w dłoń i poprzysiągł, że kiedyś na pewno mu się odwdzięczy. Królewicz uśmiechnął się tylko i zostawił Podróżnika samego w swojej komnacie.
Nocą Królewicz przebrany w strój Podróżnika wspiął się na dach najwyższej wieży, która wzbijała się daleko ponad chmury i susem wskoczył na księżyc, gdzie skrył się w niewielkiej jaskini. O poranku Podróżnik obudził się wyspany jak nigdy dotąd. Przepełniony wdzięcznością począł szukać Królewicza, jednak nigdzie nie było po nim śladu. Nigdzie nie mógł też znaleźć swoich ubrań i tobołka. Podróżnik począł głośno wołać Królewicza, aż wreszcie usłyszał go sam Zamek. Zamek rozpoznał, że Podróżnik nie jest jego Królewiczem i z hukiem wyrzucił go przez swoją bramę. Podróżnik wylądował w przydrożnym rowie, wstał, otrzepał się z kurzy i ruszył dalej, w niewygodnym ubiorze i bez tobołka, przeklinając moment spotkania z Królewiczem.
Zrozpaczony Zamek rozpoczął desperackie poszukiwania Królewicza. Przemierzył góry, rzeki i lasy, ale nigdzie nie było po nim śladu. W końcu, sprawdziwszy każdy zakamarek jaki można było znaleźć na ziemi, wzleciał w górę i zawisł na niebie obok gwiazd i księżyca. Tym czasem Królewicz by zmylić pościg dołączył do stada szlachetnych kotów, które nocami skakały na księżyc z wysokich dachów. Skryty pod ich miękkim futerkiem był niewidoczny dla wzroku natrętnego Zamku.
Zamek tymczasem, nie mogąc znaleźć Królewicza, dalej podróżował po nieboskłonie zbierając coraz więcej kurzu i pyłu. Czasami znikał z nocnego nieba, wędrując w znane tylko sobie rejony, by później nagle pojawić się bez ostrzeżenia. W końcu jednak bród przykrył go tak szczelnie, że nie był w stanie się poruszać. Zawisł więc bezradnie pośród pustki, znikając i pojawiając się od czasu do czasu, czekając na swojego Królewicza.
Królewicz tymczasem wyszedł wreszcie z jaskini i uradował się wielce, że znowu jest wolny. Wsiadł na grzbiet jednego z kotów i wraz z nim zeskoczył z powrotem na ziemie. Wylądował na dachu jednego z domostw, ześlizgnął się po rynnie i wmieszał się w natłok ludzi świętujących przesilenie. Wychodząc na skraj miasta poprawił kaptur, przerzucił tobołek Podróżnika przez plecy i wyruszył we własną podróż, by doświadczyć wreszcie świata, który wcześniej widział tylko z okna.
Zrozpaczony Zamek rozpoczął desperackie poszukiwania Królewicza. Przemierzył góry, rzeki i lasy, ale nigdzie nie było po nim śladu. W końcu, sprawdziwszy każdy zakamarek jaki można było znaleźć na ziemi, wzleciał w górę i zawisł na niebie obok gwiazd i księżyca. Tym czasem Królewicz by zmylić pościg dołączył do stada szlachetnych kotów, które nocami skakały na księżyc z wysokich dachów. Skryty pod ich miękkim futerkiem był niewidoczny dla wzroku natrętnego Zamku.
Zamek tymczasem, nie mogąc znaleźć Królewicza, dalej podróżował po nieboskłonie zbierając coraz więcej kurzu i pyłu. Czasami znikał z nocnego nieba, wędrując w znane tylko sobie rejony, by później nagle pojawić się bez ostrzeżenia. W końcu jednak bród przykrył go tak szczelnie, że nie był w stanie się poruszać. Zawisł więc bezradnie pośród pustki, znikając i pojawiając się od czasu do czasu, czekając na swojego Królewicza.
Królewicz tymczasem wyszedł wreszcie z jaskini i uradował się wielce, że znowu jest wolny. Wsiadł na grzbiet jednego z kotów i wraz z nim zeskoczył z powrotem na ziemie. Wylądował na dachu jednego z domostw, ześlizgnął się po rynnie i wmieszał się w natłok ludzi świętujących przesilenie. Wychodząc na skraj miasta poprawił kaptur, przerzucił tobołek Podróżnika przez plecy i wyruszył we własną podróż, by doświadczyć wreszcie świata, który wcześniej widział tylko z okna.