BUILD YOUR OWN WORLD Like what you see? Become the Master of your own Universe!

Sandiar

Siedząc w głównym pomieszczeniu gildii między innymi towarzyszami widać podwyższenie lub jak kto chce – scenę. Wiesz, że dziś w budynku jest wieczór zapoznawczy z imprezą, wszystko pod skrótowcem 'O. o O.' a pełną nazwą jest „Opowiedz o Osobie”. Chodzi, żeby mówić o osobie, dokładniej o Twojej osobie. Ty masz na razie spokój, siedzisz wygodnie, bo wiesz, że teraz na pewno nie jest Twoja kolej.
  • Ej, ej, ej! Chłopaki, ja sam wejdę, spokojnie! - słychać przy scenie.
  • Można zauważyć jak trzy postacie: dwie niskie, z czego jeden to Kenku, a drugi jakby był zapuszkowany. Trzecia postać jest wysoka i zdecydowanie silna z postury, mówi nienaturalnie niskim gardłowym głosem:
  • Ale teraz jest TWOJA kolej! Za długo zwlekałeś, to my Ci POMOŻEMY!
  • To nie znaczy, że macie mną rzu... - było słychać krótki krzyk, zakończony jęknięciem bólu wymieszany z dźwiękiem upadku.
  • Teraz widzisz na scenie powoli podnoszącego się Aarakocrę z gleby. Ma pióra w kolorach przechodzących między niebieskim kolorem a czarnym, jednak przewaga jego upierzenia to pióra czarne i granatowe. Ma szare łapy wraz z czteropalczastymi dłońmi i stopami zakończonymi czarnymi szponami. Jego dziób jest również ciemnoszary, podobny do dziobu jastrzębia ale proporcjonalnie długością zbliżony do orła. Oczy ptakoludzia są żółto-brązowe – żółte z góry i niżej przechodzące w brąz. Niebieskie pióra na jego głowie są ułożone jakby podkreślały jego oczy od dołu i układają się jakby brwi nad jego oczami. Do tego część jego niebieskich piór można zauważyć w jego... fryzurze? Dłuższe pióra ułożone w czub „zaczesany” w tył. Teraz jest ubrany w proste szaty – zwykłą, szarą, lnianą koszulę i spodnie też w podobnym kolorze. Gdy już stanął na nogi, spojrzał na widownię i momentalnie można było poczuć, że się trochę zawstydził. Złapał się prawą dłonią lewej ręki w łokciu i dopiero po kilku sekundach pomachał w stronę publiki i zaczął mówić:   -Em... Cześć wam! - uśmiechnął się niezręcznie dziobem – Jak pewnie wiecie, mam na imię Sandiar i jestem waszym ptasim współtowarzyszem! No, to ten... Jestem Sandiar, mam sześć lat, niedługo będzie siedem. Yyyyy... Kojarzycie mnie z tego, że często krzyczę różne rzeczy zanim wypuszczę strzałę z cięciwy, czy że mam dopisek 'Caritas' cokolwiek to znaczy. - spojrzał się po całej widowni – No właśnie i strzelam z łuku! Też... Dobra to chyba wszystko. Sandiar już miał się kierować w stronę zejścia ze sceny, ale spojrzenie w jedną stronę – najpewniej czyiś wzrok – odepchnęło Aarakocrę z powrotem na środek sceny. Zwieszając na chwilę głowę, westchnął i powiedział: - No dobrze, jak chcecie posłuchać mojej historii, to uzupełnijcie swoje kufle i weźcie jakieś przekąski, bo to może chwilę potrwać. Więc... Kojarzycie takie miasteczko jak Pizgatch? No, to pod wioską w której jest duża pasieka uli pewnemu małżeństwu prawie siedem lat temu podrzucono jajo. Jajo z dopiskiem „Nie do jedzenia!” Ponoć jakoś dziewięć dni później się wyklułem, było to dokładnie w domostwie pszczelarza, posiadacza tej pasieki. To małżeństwo postanowiło mnie przygarnąć jako syna którego nie mieli. Hmm... Chyba nawet nie mogą mieć dzieci. Mama raz powiedziała, że spadłem im z nieba. Heh, odpowiadałem, że jakbym na serio spadł z nieba, to jajo by się stłukło, a ja razem z nim! Dali mi na imię Sandiar, chociaż z początku myśleli, że jestem samiczką i miałem mieć na imię... Dokładnie – Sandra. Ehh no cóż... Moi przybrani rodzice są kochani, serio! Eliar – mój tato – jest bartnikiem i zajmuje się pszczołami, ale też robi za łowczego i chodzi na polowania. To jemu zawdzięczam moje umiejętności strzeleckie. A moja mama, nazywa się Laura, jest medyczką. Znała lekarstwa na wszystko i ma duże serce. Chyba od niej mam taki instynkt pomocy każdemu. Wspaniała kobieta.   No ale też musiała mnie wspierać gdy... no... - Sandiar przestał na moment, łapiąc dłuższy oddech – Wiecie... Wioska pełna ludzi, elfów, krasnoludów i niziołków. I pojawiam się ja – ptaszysko. Nie raz moi rodzice słyszeli, że jestem katorgą i że powinni mnie oddać do jakiegoś przytułku czy coś. A w moją stronę leciały różne niemiłe rzeczy: wybryk, dziwoląg, parszywiec! Można było usłyszeć załamanie w głosie Sandiara w ostatnich słowach tego zdania. Aarakocra w tym momencie usiadł na scenie ze skrzyżowanymi nogami i przygarbiony zaczął mówić dalej:
  • No ale... Była dwójka przyjaciół w wiosce, którzy też nie byli „normalni” tak jak ja. Między innymi dlatego się dobrze ze sobą trzymaliśmy. Był Rufus, teraz wiem, że jest Thieflingiem i była też Vera, a ona... chyba się mówiło... Yuan-ti? Tak, Yuan-ti czystej krwi.
  • Zbliżyliśmy się do siebie, oni mieli po pięć, sześć lat. Ja miałem dwa i pół... Cóż, wiemy jak to z Aaracokrami jest, co nie? Szybko żyjemy. Znaczy... Szybko nam lecą lata. Znaczy! Ehh... no wiecie. Tak czy siak, bawiliśmy się super. Mając dwójkę przyjaciół i kochający dom, nie interesowała mnie cała reszta. Ale martwiłem się, że jakby 'rosłem' szybciej niż Rufus i Vera. Mając cztery lata zdobyłem małą sławę, można powiedzieć. - Sandiar wstał na nogi i mówił dalej z podniesionym dziobem – W tym miasteczku właśnie, w Pizgatchu byliśmy z rodzicami pokupować rzeczy. Ja im pomagałem, nosiłem rzeczy, zdejmowałem z wyższych półek, bo wiecie – skrzydła. No, to jak już pakowaliśmy się na wóz, było słychać: „Złodziej! Łapać go! Ucieka!”   Zorientowałem się w porę, wzbiłem się w powietrze - napomknę tylko, że było dosyć tłocznie wtedy – zobaczyłem uciekającego szubrawca, zacząłem na niego pikować. Do tamtej pory nigdy wcześniej tak szybko nie leciałem! Ciężarem swojego ciała połączonym z pędem lotu przygniotłem go do ziemi i kazałem żeby ktoś strażników zawołał. Po chwili przyszli, zabrali go, a zrabowane rzeczy oddali jednej sprzedawczyni na targowisku. Bili mi brawa, rozumiecie? Byłem wtedy zawstydzony, że cholera. Ale też rozpierała mnie duma z samego siebie. Handlarka dała mi w nagrodę trzy sztuki złota! - Sandiar zrobił krok naprzód i przyłożył prawą rękę do piersi – Wtedy wiedziałem, co chciałbym robić. Chciałem pomagać ludziom dzięki moim umiejętnościom, a jakby jeszcze być za to wynagrodzonym, panie kochany! Satysfakcja i pieniądze, to jest to! Na widowni lekkie poruszenie, raczej pozytywne. Było słychać z przodu w podobnym głosie co do osoby na scenie: - To jest to! Sandiar tylko pokazał palcem wskazującym w czyimś kierunku, uśmiechając się lekko. Po czym poprosił o ciszę i mówił dalej. - No, więc... Czas leciał dalej, ja skończyłem pięć lat i już byłem w pełni dojrzały, Moi przyjaciele... No tak jak mówiłem. Wtedy wciąż dzieci... W sumie nawet teraz są jeszcze dziećmi. Postanowiłem wyruszyć w świat. Był czas na siebie zapracować i... heh... „wyfrunąć z gniazda”. Ahh... No żegnałem się dobry dzień. I z rodzicami, i z Rufusem, i Verą. Tato mi dał swój łuk, a mama wisiorek z jaskółką. Ponoć symbol szczęścia i wolności. Mam go nawet teraz ze sobą. I faktycznie, wyciągnął spod koszuli małe kółeczko, na którym coś jest nakreślone. Z takiej odległości nie widać. Jest przewleczone pojedynczym rzemykiem i zawieszone na szyi Sandiara.   Potem, po jakichś dwóch miesiącach tułaczki, w mieście Ryjków, trzech awanturników szukało pomocy. Byli to Człowiek, Krasnolud i Kalashtarka. Mięli zadanie oczyścić jakąś posiadłość, z czegokolwiek tam jest. Jakiś Arthur dostał to w spadku i chciał to mieć. Zaciągnąłem się do nich i w czwórkę poszliśmy tam. Koniec końców... nie powinniśmy byli tam iść. Było tam wszystko, od bestii, przez zbirów, aż nawet po upiory. Ale ukrywający się tam watażka był zdecydowanie najgorszy. Nie udało się tamtego miejsca oczyścić, ani grzecznością, ani siłą. Kiedy zorientowaliśmy się, że to jest przegrane, zaczęliśmy wiać. No ale podczas ucieczki, krasnolud się potknął. I mój pomocny impuls zadziałał... Chciałem się po niego wrócić, pomóc mu... Ale został przebity mieczem, jak leżał na ziemi. Ehh... Zacząłem odlatywać stamtąd, ale zestrzelili mnie. Spadłem z jakichś dwudziestu stóp, prosto w gęsty las a moje lewe ramię było przebite na wylot, w tym miejscu – pokazuje palcem okolice przy lewym obojczyku – Bolało jak diabli... Tak bardzo, że z bólu przesiedziałem w lesie dobrych kilkanaście godzin, z bełtem w ramieniu, obolały, zdezorientowany, nie mający sił. Sandiar wydawał się w tym momencie jakby zastygły, nieobecny. Tylko masował dłonią lewy obojczyk. Dopiero po kilku chwilach, na jego twarzy można było zauważyć zmianę. Biło od niego determinacją. Czystą wolą.   -Kiedy trafiłem w końcu na drogę, lekko powłócząc nogami nie mogąc złapać oddechu, po dłuższym czasie bolącego spaceru, usłyszałem coś za sobą. Bieg. Trzy osoby, z czego dwie z nich niosły trzeciego pod ramię. Zobaczyłem całą scenę – uciekali przed kilkoma przerośniętymi wilkami, niesiony był nieprzytomny a pozostała dwójka widocznie ranna. Musiałem zareagować. Zacisnąłem dziób, wzbiłem się w powietrze, ramię mnie rwało, ale nie miałem czasu na ból. Wypuściłem z powietrza dwie strzały, jedna trafiła wilka w łapę, a druga – jakoś fartownie – idealnie w łepetynę. Upadł w taki sposób, że reszta wilków się o niego wywaliła, co kupiło nam dostatecznie czasu, by schronić się w jednej z chat niedaleko. Heh... Ta trójka siedzi tutaj i teraz słucha tego co teraz mówię. Oni mi powiedzieli o Tyglu, o tej właśnie gildii. Przeszliśmy przez portal, znaleźliśmy się nagle tutaj, a po opowiedzeniu całej sytuacji pani Halince, przy okazji wciąż widząc i czując w jakim bólu jestem... Zacząłem tu pracować, razem z wami, Towarzysze! Sandiar poprosił o swój kufel i podniósł go na toast: - Za Gildię, za Świniogrona, za Panią Halinkę! - znacząco przerwał – Ale przede wszystkim, to za was, przyjaciele. Wasze zdrowie! Zauważasz, że osoby zaczęły wstawać do toastu podnosząc swoje kufle. Czy też wstaniesz i podniesiesz swój?

    Comments

    Please Login in order to comment!