BUILD YOUR OWN WORLD Like what you see? Become the Master of your own Universe!

Pof Korkisk

W pewnym małym pokoiku w szufladzie koło łóżka, leży mała książeczka w szaroburej okładce z napisem „To co po mnie zostało” i nieco niżej podpis autora „Pof Korkisk”.     Nazywam się Pof Korkisk i jeżeli to czytasz, to prawdopodobnie już nie żyję. Postarałem się zapełnić ten notatnik wydarzeniami z mojego życia w mniej lub bardziej dokładny sposób. Za wszelkie błędy, niedopowiedzenia i inne mankamenty tekstu niestety możesz tylko przeklnąć pod nosem, ponieważ mnie już nie ma. Mam wielką nadzieję, że przynajmniej ty nie popełnisz moich błędów.   Urodziłem się jesienią w miejscowości zwanej Mejandyr. Pogoda podobno była deszczowa, ale tylko tak słyszałem. Mejandyr był niewielkim miasteczkiem nad jeziorem Turr. Było to miasto jak wiele innych. Ludzie tu byli mili, kobiety dużo rozmawiały, starcy narzekali, a mężczyźni po pracy pili. Czasem się jakieś monstrum trafiło, co by je awanturnicy usiekli.   W tym miasteczku żył pewien bezdomny stary gnom. Nosił on obdarte łachmany i co kilka dni pojawiał się przy targowisku, gdzie żebrał o pieniądze na życie. Pomimo swojej bardzo przykrej pozycji społecznej, zawsze sprawiał wrażenie najszczęśliwszego człowieka w mieście. Nauczono mnie by nie oceniać ludzi po pozorach, więc postanowiłem z nim porozmawiać. Opowiedział mi on o swoim życiu, o ludziach, których spotkał i o przygodach, które razem przeżyli. Dowiedziałem się od niego wielu ciekawych rzeczy o świecie który tak chciałem zobaczyć.   Pomimo częstych spotkań i długich rozmów wciąż nie wiedziałem skąd on bierze tę radość w życiu. Gdy się go o to zapytałem, nie wiedziałem jak bardzo od tego momentu zmieni się moje życie. Dowiedziałem się wtedy o Mens Alveo. bogu łączącym ze sobą wszystkich swoich wyznawców, którzy niezależnie od odległości jaka ich dzieli, zawsze są w jakiś sposób ze sobą połączeni. Abel, bo tak się nazywał starzec, nauczył mnie wiele, a ja tę wiedzę chłonąłem.   Mijały lata, a ja wraz z członkami tego niezwykłego kultu ciężko pracowaliśmy nad postawieniem świątyni dla naszego boga. Brak doświadczenia nam w tym nie przeszkadzał, postawiliśmy fundamenty na wzgórzu nieopodal miasta, podłogę, ściany, wszystko co Mens Alveo przekazał Abelowi. Najtrudniejsze w tym wszystkim okazało się znalezienie i przyniesienie fragmentu skały, która spadła z nieba. Włożyliśmy w to nie tylko lata ciężkiej pracy, ale nasze marzenia i nadzieje na lepsze, szczęśliwsze życie. Każdy kamień przybliżał nas do tego celu, każdy dzień, krok po kroku zbliżał nas do początku naszego... końca.   Gdybym wtedy wiedział co się stanie, gdybym wtedy wiedział… nie dopuściłbym do tego co miało nastąpić. Nasze marzenia, nadzieja, całe szczęście i cały wysiłek jaki włożyliśmy w tę budowę przyniosły tylko rozpacz i cierpienie. Dnia, w którym skończyliśmy budowę, dnia gdy wnieśliśmy ostatni kamień, tego paskudnego dnia, gdy wszyscy zaczęliśmy modlitwę… zaczął się mój koszmar. Bóg w którego tak mocno wierzyliśmy przemówił do nas, ale to nie był żaden dźwięk, który można by do czegokolwiek przypisać. Zbombardowała nas istna kakofonia krzyków, płaczu, jęków, trzasków, skowytu, ryku, jęczenia. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że to moi towarzysze wydają z siebie te dźwięki, gdy ich ciała zdawały się skręcać, rozpadać i zlewać w jedną masę krwi, mięsa, wykrzywionych kończyn, wyłupiastych oczu, zdeformowaną do tego stopnia, że ze strachu i obrzydzenia sam zacząłem krzyczeć.   Potwór ruszył w kierunku miasta, a wraz nim krzyki niosły się po okolicy. Niszczył wszystko, miażdżył budynki, pożerał każdą napotkaną żywą istotę, pozostawiając tylko ślady zniszczeń i trudny do zniesienia smród. Każdy kto mógł się ruszać, uciekał. Każdy kto mógł walczyć, przy kontakcie z monstrum sam zamieniał się w podobne i zostawał wchłonięty do tej „masy”. Stwór w akompaniamencie chaosu i niemożliwego do wytrzymania odoru, ruszył w kierunku jeziora i tam mam nadzieję spoczywa po dziś dzień.   Jest to wspomnienie, które męczy mnie przez całe życie. Nie wiem czemu mnie wtedy nie zabił, może w śmierci zaznałbym spokój? Na szczęście (to wspomnienie) z czasem staje się mniej wyraźne, ale jest to małe pocieszenie. Miasto podobno nadal stoi, co prawda większość ludności je opuściła, ale zawsze znajdą się na tym świecie głupcy, którzy nie wiedzą w jakie szambo się pakują (zupełnie jak ja). Słyszałem, że Jezioro Turr jest uznane za przeklęte miejsce, a sam Mejandyr nigdy nie wrócił do stanu sprzed katastrofy.   Od tamtego momentu postanowiłem odpokutować jakoś za swoją głupotę. Ruszyłem obojętnie gdzie, byle jak najdalej, przyłączyłem się do grupy Rangerów, nauczyłem się zabijać bestie i inne potwory. Robiłem wszystko, aby uczynić świat bezpiecznym miejscem. Przez ten czas spotkałem wiele osób, większości z nich pomogłem, tych którym nie zdołałem pomóc mogę tylko przeprosić. Ciągle wydawało mi się, że robiłem za mało. W końcu przyłączyłem się do Gildii w Tyglu.   Zacząłem bardziej pracować nad sobą i rozwijać po raz kolejny więzi z innymi ludźmi. Może kiedyś zacznę śnić o czymś przyjemnym, o czymś… innym, może… ale nie będzie to w najbliższym czasie.

Comments

Please Login in order to comment!