BUILD YOUR OWN WORLD Like what you see? Become the Master of your own Universe!

Deluge

Śmierć nie jest końcem. Nawet narodziny nie są początkiem. Każdy początek jest nierozłącznie związany z jakimś końcem. Każdy koniec jest nierozerwalnie powiązany z jakimś początkiem. Jest to najważniejszy cykl w życiu każdej istoty. Tak jak przychodzimy, podobnie odchodzimy. Nasze odejście zostało określone już na samym początku, a nasz początek został związany z odejściem czegoś innego. Dlatego uważam, że śmierć jest piękna, a nawet przy narodzinach mogą pojawić się łzy.
  Każdy cykl trzeba jednak pielęgnować. Jeżeli koniec jest ustalony już przy początku, musi on nastąpić właśnie w tym odpowiednim momencie. Istnieją jednak siły, które ten cykl potrafią zburzyć. Potrafią sprawić, że koniec nastąpi szybciej lub później. Potrafią sprawić, że początek nie będzie powiązany z żadnym końcem i cały porządek świata zostanie zachwiany.
  Większość istot w naszym świecie żyje bez tej świadomości. Oddają się w ręce bogów, sądząc że to oni zdeterminują ich przyszłość. Albo myślą, że sami decydują o tym w jaki sposób nastąpi ich koniec. Mogą też myśleć, że kieruje nimi los, choć nie zdają sobie sprawy, że to właśnie tenże los jest ich cyklem. Ci, którzy wierzą w szczęście są głupcami. Cyklu nie da się oszukać, a „szczęście” jest z góry zdeterminowane i równe w każdym. Dopóki Twój cykl się nie zakończył, będziesz w nim trwał, a każdą porażkę można zamienić w sukces, tak jak każdy sukces można zamienić w porażkę.
  Jednak cała wiedza o cyklach może przeminąć, a mnie ogłosi się kłamcą, kiedy te siły zaczną działać. Ja poznałem ich działanie. Jestem żywym dowodem, że cykl można zerwać, choć nie zrobiłem tego z własnej woli. Choć pewnie wielu powiedziałoby, że to co się ze mną stało to nic innego jak kolejny krok w moim cyklu. Odpowiadam, że nie. Wyrwanie z cyklu poczujesz jak nic innego na tym świecie. Nawet śmierć nie jest tak dotkliwa dla ciała i umysłu jak wyjście z cyklu. Zapominasz o sobie wszystko, co wiedziałeś i żyjesz od nowa. Nie jest to jednak przyjemne uczucie, o jakim wielu marzy. Każdego dnia, w każdej sekundzie myślisz o tym, że wyrwałeś się z cyklu. Cykl o sobie przypomina bardzo dotkliwie. Nawet lata treningów nie potrafią zagłuszyć tego głosu. Dlaczego wyrwano mnie z cyklu? Powodu nie znam, ale wiem, że nie mogę pozwolić, aby ta sama siła zrobiła to samo z kimś jeszcze. Wiem, że ona do tego dąży. Ja byłem tylko tą iskrą, która utworzyła pierwszy ogień. Tą pierwszą osobą, która miała poznać co to znaczy zaczerpnąć ze źródła czystej many. Tylko trybikiem do testów. Kiedy jednak test się udaje, trybiku można użyć ponownie. Ja nie pozwoliłem, aby użyto mnie ponownie. I nie pozwolę, aby maszyna została zbudowana. Ta siła nie może zostać uwolniona. Teraz odpoczywa, ale w końcu się wybudzi. Czasu jest dużo, ale ciągle mija. Ten cykl też się kiedyś zakończy, jednak tym razem to ja mogę być tą siłą, która zatrzyma cykl, który ma zniszczyć wszystkie inne cykle.
  Dawniej określenie „deluge” wydawało mi się ciekawym określeniem w dziwnym i nieznanym mi języku, choć wiedziałem co oznacza. Teraz było odpowiednie. Nigdy wcześniej nie nadano mi imienia, więc teraz musiałem jakieś przyjąć. Mam być tą ogromną powodzią, która zmieni świat na zawsze. Określenie tak bardzo pasujące do mych pobratymców i pasujące jak nic innego do mnie – Deluge
 
  c.d. Choć wyrwano mnie z jednego cyklu, inne nadal trwają. I oto po tym zdarzeniu doświadczyłem tego bardzo szybko. Całe swe życie spędziłem na Sferze, tutaj się narodziłem i spędziłem ponad 30 lat swego żywota. Nie żyłem jednak jako osoba, z którą Sfera jest powszechnie kojarzona. Nie pływałem na statkach, nie rabowałem, przez większość czasu nawet nie miałem kontaktu z osobami innymi niż ja. A takowych było niewielu, ci pozostawieni z nieznanych powodów sami sobie, bądź tacy, którzy mieli dość jakiejkolwiek cywilizacji, chcący żyć w zgodzie z naturą nienaruszoną przez istoty rozumne. Żyłem w odosobnieniu na wyspach, które przez piratów musiały być uznawane za niebezpieczne bądź zbyt oddalone od ich kryjówek. Żyłem też pod wyspami i pod wodami, widziałem miejsca, o których ludzie mieli zapomnieć tysiące lat temu. Dawne miasta, królestwa, być może całe cywilizacje, które dotknął niewiadomy kataklizm i ich spuścizna spoczęła pod wodami Sfery w wiecznym mroku. Nie są to jednak rzeczy, na których chce się skupiać. Nie potrafiłbym nawet opisać rzeczy, które tam odkryłem. Większości z nich nawet nie powinienem był odkryć, a tym bardziej nie powinienem wiedzy o nich przekazywać światu. Gdy mój cykl został naruszony, wiedziałem, że nie dam rady wykonać swojego zadania żyjąc tak dalej – beztrosko, frywolnie, samotnie. Pierwsze społeczeństwo, które napotkałem poza miejscem, które kiedyś mógłbym zwać domem, było nadzwyczaj przyjazne. Rasa żółwio-podobnych humanoidów, o których słyszałem, że zwie się ich tortlami żyła nadzwyczaj blisko moich stron. Wiele miesięcy zajęło mi zdobycie ich zaufania oraz wiedzy, której potrzebowałem. Jednak to dzięki nim dowiedziałem się, że istnieje świat ponad chmurami.
  Coś, co zapewne dla każdego z czytających to wydawać się może absurdem, lecz tak – przez całe swoje życie żyłem w przekonaniu, że bezkresne morza, pojedyncze wyspy i zatopione cywilizacje to cały nasz świat, a ja zostałem na niego zesłany po katastrofie niewiadomego pochodzenia, która zniszczyła większość ras. Wizja ogromnych skupisk ludzkich, niesamowitej technologii i wiedzy była dla mnie tak bardzo fascynująca, jak przerażająca. Cała moja wizja świata została jednocześnie zburzona oraz nabrała sensu. Najbardziej niewyobrażalna była dla mnie wizja wiecznej światłości – czy naprawdę ponad chmurami istniało światło, które nie gaśnie na wietrze jak ogień z pochodni? Światło, które daje więcej ciepła niż ognisko w trakcie burzy. Teraz, kiedy spisuję te słowa, aż sam łapię się za głowę w swojej głupocie i mojego życia w niewiedzy, dlatego oszczędzę moich dalszych rozważań nad tą jakże absurdalną sytuacją. Wiedziałem jednak, że powodzenia w swojej misji muszę szukać na górze – zebrać doświadczenie, którego nie mogłem zebrać na Sferze, zebrać informacje, których próżno szukać pod wodami. Na pewno było przede mną wielu takich, którzy również urodzili się tu na dole, a chcieli poznać świat powyżej – zapewne byłbym jednym z nich, gdyby nie czysty przypadek. Ha, oczywiście, że nie. To był jedynie kolejny cykl, w który wkroczyłem. Choć nie, sam w to nie wierzę. Teraz, gdy byłem osobą poza swoim cyklem, czy cokolwiek było jeszcze mi przeznaczone, czy wszystko było przypadkiem? Tak też jest nadal, mimo bólu wyrwania z cyklu coraz bardziej w moim umyśle rodzi się absurd, że jako jedyny mogę decydować o swoim losie… Lecz prawdziwa część mnie nadal nie chce w to uwierzyć, nawet gdyby rzeczywiście miało to być prawdą – ale czy kiedykolwiek dowiem się, czy prawdą to jest?
  Dzięki pomocy moich przyjaciół wśród tortli udało mi się przedostać dalej, w kolejne części Sfery, których nigdy nie ujrzałem. Tam też ujrzałem scenę, która odmieniła moje życie, choć raczej jej następstwa były ważniejsze dla mej osoby, cała historia również ujęła moje serce na tyle, iż chciałbym jej poświęcić stronę. Gdy dostrzegłem światła na horyzoncie, postanowiłem się ukryć na pobliskim lądzie, a chwilę później ujrzałem wspaniały okręt i dziesiątki osób krzątające się po pokładzie, lecz niemal strach mną ogarnął, gdy ów okręt zatrzymał się na tej samej wyspie, na której byłem i ja. Choć nikt mnie nie odnalazł, sytuacja stała się jeszcze poważniejsza, gdy dostrzegłem jeszcze drugi podobnych rozmiarów statek podobnie się zatrzymujący. Jak już wspominałem, nie miałem nigdy wcześniej kontaktów z tymi, których zwali piratami, a opowieści o nich krążące były przerażające. Liczyłem jednak na to, że pozostając w ukryciu pozostanę nieodnaleziony i już niedługo będę mógł się stąd oddalić. Dlatego też obserwowałem spotkanie, które wyniknęło na moich oczach. Z jednej strony, bliżej mojej kryjówki, pojawił się potężnie zbudowany goliat, w którego oczach dostrzegłem zarówno pewność siebie, jak i niezwykłą moc. Obok niego była tylko jedna sylwetka, która unosiła się trzy metry nad ziemią, a w pierwszej chwili trudno było mi jakkolwiek uznać ją za istotę ludzką, gdyż poza skrzydłami jak u ptaka, jego głowa znajdowała się bliżej ziemi, natomiast szponiaste stopy u górze. To właśnie obecność tej drugiej postaci była dziwnie niepokojąca. Teraz wiem kim był ten przedstawiciel rasy aarakocra, wtedy wydawał mi się niemal wynaturzeniem.
  Naprzeciw tej dwójce stanęła grupa kilkunastu osób – wszyscy z rasy kruko-podobnych, na czele których stał najwyższy osobnik z hakiem zamiast prawej ręki. Prowadzili skrępowaną osobę, która również przypominała ptaka, ale bardziej tego po przeciwnej stronie, przynajmniej jeżeli chodzi o sylwetkę i kolor upierzenia. Nie dało się nie wyczuć ogromnego napięcia między tymi dwoma grupami – cała rozmowa do krótkich nie należała, a w kilku momentach prawie doszło do starcia. Całość zamknął jednak moment, w którym unoszący się nad ziemią ptakoludź zdjął z siebie część ubioru, odłożył broń i oddał ją goliatowi. Czułem jego ból, kiedy wypowiedział pełne smutku słowa: „Kiedyś zaopiekowałeś się mną. Dziękuję za wszystko i w imię naszej przyjaźni proszę o jedno – zaopiekuj się nią… Moim piórkiem… Moją córką. Ale nie tutaj. Nie chcę dla niej tego życia. Zabierz ją do Gildii, powiedz o tym co się tu dzisiaj wydarzyło. I przekaż Pani Halince, żeby nikt po mnie nie wracał. Nikt. Moje życie w Gildii się skończyło. Odchodzę, zapewne na zawsze. I tak żyłem zbyt długo patrząc na swoje życie, a jeżeli teraz mogę je wymienić za nią, zrobię to bez zawahania. Dziękuję jeszcze raz Manneo… I przepraszam, że stchórzyłem tamtego dnia”. Po prostu ruszył do przodu. Tylko przez sekundę wymienił z nią spojrzenie – z córką, której nie widział od dawna, która miała nie żyć – tylko jedno spojrzenie. I minęli się. Bez słowa dokonano tej wymiany. A może to mój świat się rozmył i przez to nie słyszałem nic więcej, gdyż poczułem niesamowity ból, kiedy ktoś mnie ogłuszył uderzeniem w głowę.
  Obudziłem się na statku, a obok mnie był ów goliat nazwany Manneo. Byłem w zupełnie ciemnym pomieszczeniu i widziałem tylko jego. Obiecałem, że nie wdam się w szczegóły tej rozmowy, które są niepotrzebne nikomu. Ujmując to skrótowo, przypadkowo stałem się osobą, której Manneo potrzebował. Sam nie chciał się pokazać w owym Forepeak, ani rozmawiać z mistyczną dla mnie wtedy Gildią. Miałem być chłopcem na posyłki, ale to było właśnie to, czego potrzebowałem, aby zacząć nowy cykl. Dzięki temu trafiłem do Tygla, dzięki temu przekazałem wiadomość i odeskortowałem córkę ów aarakocry zwanego Durrly do Pani Halinki. I dzięki temu miałem szansę rozpocząć nowe życie w szeregach Gildii. Obiecałem Manneo, że przekażę Gildii o tym, co postanowił Durrly zrobić, aby tym samym zakończyć w pełni jego historię:
  **[[Durrly – epilog]]** „Stary kapitan cię pozdrawia i chce porozmawiać” – kiedy Durrly usłyszał powyższe zdanie od Monka, aż znieruchomiał, zagłębiając się w swoje wspomnienia. Manneo żyje. Przez cały ten czas poza Sferą, z której wydostał się z pomocą Gildii po swojej tchórzowskiej ucieczce podczas ataku na swoją załogę przez zdradliwe kenku kapitana Hacky’ego myślał, że nikt nie przeżył. Widział jak każdy leży na pokładzie… Widział jak ONA leży zdeptana pod ciężkim butem… A skoro Manneo chciał porozmawiać mogło to oznaczać dwie rzeczy – że chce ukarać Durrly’ego za jego tchórzostwo albo… „wie co się stało z jego piórkiem”. Te słowa uderzyły go mocniej niż kwasowa pułapka w gildyjnej piwnicy, przez którą zginął w mgnieniu oka. Nie spodziewał, że coś może uderzyć go bardziej w życiu. Nawet kiedy widział ją martwą był pod takim wpływem emocji, że jakoś stłamsił to uczucie. Teraz lewitował sobie spokojnie w holu gildyjnym, z niezatrząśniętymi niczym myślami, niemal całkowicie wyrzucając tamten dzień z głowy. Niemal – teraz to wszystko wróciło. Już nie słyszał co mówił Monk – pamiętał jak skontaktować się z Manneo w takich sytuacjach. Nawet gdyby chciał słuchać dalej, nie mógł. Jego umysł się rozmył, jakby opuścił jego ciało, które teraz niewinnie lewitowało pod gildyjnym sufitem jak pusta kukła. Durrly przeżywał tamte chwile jeszcze raz. Przypominał sobie każdy szczegół. Patrzył ciągle i ciągle. I za każdym razem był pewny, że ona umiera. Nie mógł przestać…
  Opanował się kilka godzin później kiedy zaniepokojona Pani Halinka oblała go wiadrem wody. Nie powiedział ani słowa. Momentalnie wyleciał przez drzwi, a następnie poza Tygiel. Poleciał tam gdzie leciał zawsze, gdy musiał coś przemyśleć. Siedział tam dwanaście cykli. Myślał. I nawet po takim czasie nie mógł być pewien czy była to pułapka, zwykły blef Manneo, który wiedział, że Durrly przyleci po takiej wiadomości. Czy była to prawda i rzeczywiście jego były kapitan posiadał jakiekolwiek informacje o niej. A to by znaczyło, że przeżyła. Mogło tak być, skoro Manneo też przeżył. Nie ważne jaka była prawda, musiał się z nim spotkać. Jeżeli była to pułapka, nie mógł narażać nikogo. Jeżeli była to ta druga sytuacja, to i tak nie chciał nikogo w to wciągać. Nikomu nigdy o tym nie mówił. Teraz było na to za późno. A jeżeli ona miała żyć to Durrly wiedział, że nie wróci na Kontynenty dopóki jej nie pomoże. A to mogło być jeszcze bardziej ryzykowne niż spotkanie z Manneo. Nawet jeżeli on miałby zginąć, nie chciał pociągnąć za sobą nikogo innego. To była jego sprawa. Już nie należy do Gildii, przynajmniej póki tego nie rozwiąże. Wraca do starego życia. Wraca na Sferę. Wraca do Forepeak. Wraca ratować swoją córkę.
Children

Comments

Please Login in order to comment!